„Kasia, Kaśka, Katarzyna, to jest
diabeł, nie dziewczyna...” Vincent Brooks zapewne nie zna tej
rymowanki, ale jak mało kto byłby w stanie potwierdzić jej
trafność. Wzorcowy everyman, pozbawiony większych ambicji
chuderlawy chłopina po trzydziestce, od dłuższego czasu trwa on w
bardzo dla niego wygodnym, mało zobowiązującym związku ze swoją
dziewczyną imieniem Katherine. Gdy ta pewnego dnia zaczyna
przebąkiwać o małżeństwie, Vincent jest mocno zakłopotany.
Wieczorem, zapijając wątpliwości w swoim ulubionym barze, nasz
bohater daje się uwieść tajemniczej dziewczynie o imieniu...
Catherine. Z dnia na dzień sytuacja komplikuje się coraz bardziej,
a jakby tego było mało, Vincent zaczyna mieć koszmary, z których
rano praktycznie nic nie pamięta, podczas gdy okolicą wstrząsa
seria tajemniczych śmierci – zdrowi, młodzi mężczyźni giną we
śnie z wyrazem przerażenia na twarzy, a jedyną łączącą ich
cechą zdaje się być niewierność wobec partnerek...
Tak w dużym skrócie przedstawia się
fabuła Catherine, najnowszej gry twórców serii Persona. Fani
wychodzących pod tym szyldem erpegów mogą się więc rzecz jasna
znów spodziewać opowieści na bardzo wysokim poziomie, z
rozbudowanymi psychologicznie postaciami i pomysłowo wykorzystaną
konwencją realizmu magicznego. Choć i tutaj fabuła momentami
skręca w dziwne rewiry, to skrajnie wydawałoby się niegrowa
historia angażuje w dokładnie ten sam charakterystyczny sposób co
perypetie nastolatków z Inaby. Jest też o wiele krótsza, co może
przekonać do gry wszystkich tych, którzy nie mają dość
cierpliwości żeby poświęcić erpegowi pięćdziesięciu godzin.
Catherine zresztą erpegiem wcale nie
jest. Co prawda zachowany zostaje tutaj sztywny personowy podział
rozgrywki na scenki fabularne, socjalizowanie się i krążenie po
labiryntach, ale te ostatnia czynność niewiele ma wspólnego z
klasycznym tłuczeniem dziesiątek potworów i nabijaniem kolejnych
poziomów. Zamiast tego wspomniane koszmary Vincenta przybierają
formę gry logicznej. Nasz bohater hula w nich w samych bokserkach po
wieżach ułożonych z różnego rodzaju sześcianów. Musi on
manewrować nimi na tyle umiejętnie, aby wspiąć się po nich na
sam szczyt konstrukcji – co jest o tyle trudne, że stosują się
one do zasad, które niewiele mają wspólnego z grawitacją.
Sytuację dodatkowo utrudnia fakt, że wieża powoli zapada się w
nicość, a co jakiś czas Vincenta ściga jakaś żądna mordu
istota, uosabiająca jego aktualne lęki w świecie rzeczywistym –
design tych de facto bossów przywodzi zresztą na myśl równie
pomysłowe projekty Cieni z czwartej Persony.
Wspinaczka zmusza do aktywacji szarych
komórek i sama w sobie stanowi całkiem wciągającą grę logiczną,
ale wiąże się z nią jeden problem. Choć pierwsze noce w krainie
snów są raczej niepozorne, to w pewnym momencie gra staje się
niesamowicie trudna, nawet na najniższym poziomie trudności – na
którym zresztą radzę rozpocząć swoją przygodę z Kaśką
wszystkim tym, którzy choć trochę cenią sobie swoje zdrowie
psychiczne. Utknięcie na amen to zjawisko zaskakująco częste, a
choć stawianie przed graczem wyzwania to kolejny znak rozpoznawczy
gier wydawanych przez Atlusa, tym razem nie ma możliwości
zmniejszenia problemu starym, dobrym grajndowaniem – albo wpadniemy
na rozwiązanie zagwozdki, albo nie ruszymy się z miejsca. Co prawda
przed większością poziomów możemy nabyć jeden z pomagających
we wspinaczce przedmiot, ale jest to wsparcie jednorazowe i rzadko
rozwiązujące co bardziej skomplikowane zagadki. Mimo tego twórcom
należą się gratulacje za stworzenie naprawdę ciekawej gry
logicznej, która spełnia podstawowe wymaganie dla każdej pozycji z
tego gatunku – łatwo ją pojąć, ale ciężko zostać w niej
mistrzem. Przy czym tutaj „ciężko” to mało powiedziane.
Potencjalni masochiści tudzież gracze nadambitni na niedosyt z
pewnością nie będą mogli po zakupie gry narzekać – poza grą
właściwą na hardzie (w którym przerósł mnie tutorial) mają oni
dostęp do ekstremalnie wymagających, losowo generowanych poziomów
dodatkowych, a także specjalnej odmiany wspinaczki dostępnej na
automacie w barze, do którego chadza Vincent.
Wizyty tamże to drugi główny
składnik Catherine. Nikt nie mówi tego głośno, ale Vincent ma
wyraźny problem alkoholowy – swój ulubiony przybytek odwiedza
codziennie, zazwyczaj ze swoimi kumplami. Rzeczy do zrobienia jest
tam sporo. Przede wszystkim możemy pogadać ze wspomnianymi
znajomymi, a także z innymi bywalcami baru, którzy, jak to w grze,
uczynią z bohatera powiernika ich największych tajemnic - jeśli wykażemy zainteresowanie, rzecz jasna. W międzyczasie otrzymujemy także
esemesy (głównie od obu Katarzyn), na które odpowiadamy w wybrany
sposób (kilka opcji na każdą linijkę tekstu). Możemy jeszcze
zmienić lecącą w tle muzykę, skoczyć do kibelka i... pić.
Vincent za nic ma sobie jedenaste przykazanie i co wieczór rozmaite
alkohole miesza w najlepsze, bez żadnych negatywnych konsekwencji.
Przeciwnie - w nagrodę za zaspokajanie nałogu zostajemy obdarowani
ciekawostkami na temat danego trunku (prosto z ust tajemniczego
narratora) oraz... zdolnością szybszego poruszania się w
nadchodzących koszmarach. Cóż, już po okładce widać wyraźnie,
że Catherine do miana gry edukacyjnej nie aspiruje.
Ba, od której strony by nie spojrzeć,
podobnie jak w Personach mangowa oprawa kryje grę wyraźnie
przeznaczoną dla użytkownika dorosłego. Fabułę napędza alkohol
do spółki z erotyką, która zresztą jak rzadko kiedy stanowi o
wiele więcej niż dorzucony na siłę ozdobnik – a przy tym jest
podawana i dawkowana z odpowiednim wyczuciem. Ponadto bohaterowie nie
przebierają w słowach (warto zresztą pochwalić bardzo żywe
dialogi i klasowy voice acting), a choć w grze na dobrą sprawę
nikogo nie zabijamy, to sceny śmierci w koszmarach są krwawe w
przerysowany, komiksowy sposób. Żaden z tych elementów nie jest
jednak przesadnie eksploatowany, dobrze zachowane proporcje w każdym
z nich czynią świat gry wiarygodnym i interesującym. Wisienkę na
torcie stanowi osiem mocno zróżnicowanych zakończeń, na które ma
wpływ nasze zachowanie podczas gry – głównie chodzi tu o
odpowiedzi na pytania zadawane Vincentowi przez inne postaci, a także
przez tajemniczą istotę przesiadującą w konfesjonałach
umieszczonych między kolejnymi poziomami koszmaru. Żeby było
zabawniej, jeśli gramy na konsoli podłączonej do Internetu, po
każdej „spowiedzi” dowiadujemy się natychmiast, jaki procent
graczy woli bokserki od slipek albo uważa się bardziej za
masochistę niż sadystę – mała rzecz, a cieszy.
Mimo tych wszystkich trafionych i
ciekawych rozwiązań gra nie jest niestety pozbawiona wad. Po
pierwsze oprawa graficzna to pod względem czysto technicznym żadna
rewelacja. Paradoksalnie uwypuklają to pojawiające się w
ważniejszych dla fabuły momentach animowe scenki – przejścia
między nimi a sekwencjami opartymi na nieco topornym silniku gry
zwyczajnie gryzą w oczy. Większym problemem jest dosyć
problematyczne rozplanowanie gry. Niesamowicie sztywny schemat
rozgrywki sprawia, że momentami Catherine może przynudzać. Do tego
z dnia na dzień filmiki, łażenie po barze i nocny alpinizm zyskują
na długości i zaczynają męczyć – zwłaszcza ostatnia seria
wspinaczek wydaje się na siłę odwlekać będące tuż za rogiem
napisy końcowe.
Ogólnie jednak Catherine to kawał
dobrej, a do tego nadzwyczaj oryginalnej gry, stanowiącej pierwszej
klasy alternatywę dla graczy, którzy znudzili się setnymi edycjami
tych samych strzelanek. Sięgnąć po nią powinien też bez wahania
każdy fan serii Persona – mimo zupełnie innego korzenia rozgrywki
Catherine dzieli z nią w zasadzie wszystkie większe zalety i wady.
Trzeba jednak wziąć po uwagę, że osoby łatwo się frustrujące,
a także te stawiające akcję nad fabułę i główkowanie raczej
powinny sobie darować nawiązanie znajomości z Kaśką. Dziewczyna
stawia naprawdę wysokie wymagania, ale też jak mało kto wynagradza
cierpliwość swoich adoratorów.
WERDYKT: ŚWIETNY PLUS (8+)
WERDYKT: ŚWIETNY PLUS (8+)