W tej wersji nasz bohater uzyskał swoje moce parę miesięcy temu, a jednocześnie ma już za sobą śmierć wuja Bena. Główną różnicę między tą a pozostałymi inkarnacjami stanowi wiek Petera – to ledwie szesnastolatek! Tak, tak, to dość kontrowersyjny ruch, ale – tu pierwsza z wielu miłych niespodzianek – w praktyce wychodzi to całkiem nieźle. Szybko bowiem wychodzi na wierzch bodaj największy atut serii – postaci. Już sam Parker zjada na śniadanie ciapowatą do przesady wersję kinową. Cięte odzywki rzucane na lewo i prawo w trakcie walki? Są. Pokręcone życie miłosne i skomplikowane relacje z przyjaciółmi? Są. Całkiem poważne i niejednoznaczne dylematy moralne, z których nie ma jednego, dobrego wyjścia? Są. Szczeniactwo „Pajączka” przejawia się tak w życiu osobistym, jak i w walce ze złem, i w obu przypadkach wypada zaskakująco wiarygodnie. Co ważne, równie dobrze prezentuje się całkiem bogata kolekcja postaci drugoplanowych. W wielu przypadkach znane miłośnikom Spider-Mana imię i nazwisko wcale nie niesie ze sobą spodziewanych konotacji, więc nie mamy wrażenia, że po raz kolejny przedstawia się nam dokładnie to samo. Z tłumu pozytywnie wybija się zwłaszcza rodzina Stacych – Gwen to, jakżeby inaczej, pierwsza miłość Petera, przy czym tutaj jest ona podobną mu nerdówą. Jej ojciec, komisarz policji, służy jako głos rozsądku, a dodatkowego smaczku jego postaci dodaje fakt, że jako jedyny domyśla się prawdziwej tożsamości Spider-Mana.
Ale, jak to z superbohaterami bywa, na atrakcyjność historii największy wpływ mają nie sprzymierzeńcy, a przeciwnicy. I tutaj twórcom należą się bodaj największe brawa. W znakomitej większości złoczyńcy to stare wygi uniwersum, ale poznawanie ich nowych wcieleń to prawdziwa przyjemność. Zacząć wypada od półświatka, zaskakująco skomplikowanego jak na kreskówkę dla dzieci – zamiast Kingpina mamy Tombstone'a, jego prawą ręką jest Hammerhead, z czasem pojawia się Silvermane, a i od początku jako ważny gracz prezentuje się sam Norman Osborn. To zresztą układy między pierwszym i ostatnim z tych panów prowadzą do powstania sporej części superłotrów – Sandman czy Rhino to wyniki eksperymentów mających na celu dorwanie pajęczarza. Warto tu wspomnieć, że niektórych „złych” poznajemy parę odcinków przed tym, jak uzyskują supermoce, a bodaj wszyscy po swoim pierwszym występie wracają do gry co najmniej raz. Jest więc miejsce na rozwój charakterów, i co więcej, nie zostaje ono zmarnowane. Doktor Octopus zaczyna jako strachliwy jajogłowy, by – trochę jak w filmie – po zespawaniu z mackami przekształcić się w geniusza zła (kwaśne kwestie rzecz jasna w cenie zestawu). Tutejsza inkarnacja Eddiego Brocka to z kolei stary druh Petera, ale – jak można się spodziewać – wyraźnie jest z nim coś nie tak, a gdy jego niechęć do naszego bohatera z odcinka na odcinek wzrasta, nie mamy wątpliwości, co będzie dalej. Niestety, niektórzy nie wypadają równie dobrze – zawodzi zwłaszcza mdły Mysterio (choć warto dorwać się do tłumaczeń jego łacińskich „zaklęć”), a i Kraven zmieniający się w kotoluda to kiepski żart. Ogólnie jednak galeria zła przedstawia się efektownie i wielowymiarowo.
Jak wiadomo, sama obsada nie równa się dobrej fabule – na szczęście w „Spektakularnym” oba elementy prezentują się równie korzystnie. Scenarzyści zgrabnie wykorzystują zróżnicowane techniki narracyjne, tytuły odcinków składają się z terminów kluczowych dla tej czy innej dziedziny nauki – widać tutaj wprawną rękę i niechodzenie na łatwiznę. To jednak detale, a dużo mocniej cieszy to, że niektóre wątki są wprost genialne. Venom rzuca w świat, że Peter jest Spider-Manem, w wyniku czego pewien dziennikarz pyta wszystkich jego znajomych, co sądzą o takiej teorii – ich reakcje to prawdziwa beczka śmiechu. Tombstone i Silvermane toczą bezwzględną walkę o wpływy. Zielony Goblin wnosi do historii ogromne pokłady energii, burząc istniejący stan rzeczy i do końca igrając z widzem w kwestii swojej tożsamości. Przez dwa sezony powstają dwie grupy Sinister Six, każda pod innym przywództwem. Fakt, powyższe historie niemal w komplecie pochodzą z drugiego sezonu, i trzeba uczciwie przyznać, że pierwszych kilka odcinków jest raczej sennych, ale mozolnie budują one uniwersum i wprowadzają jedna po drugiej kolejne postaci, więc warto przez nie przebrnąć – zwłaszcza, że są one nie tyle słabe same przez się co po prostu słabsze od swoich następców. Jak to jednak z dobrymi serialami bywa, od początku widać wyraźnie spory potencjał drzemiący w scenariuszu, i z odcinka na odcinek staje się jaśniejsze, że scenarzyści nie zamierzają go marnować.
Niestety, z jakichś względów póki co nie doczekaliśmy się polskiej wersji. Angielski dubbing wypada bardzo dobrze, na pochwałę zasługuje zwłaszcza aktor odpowiedzialny za Zielonego Goblina, który kojarzy się z Hobgoblinem Marka Hamilla z poprzedniego serialu -w sensie pozytywnym, nie ma mowy o plagiacie czy marnej imitacji. Warto też pochwalić utwór tytułowy – chwytliwy, dynamiczny, zresztą w pewnym zabawnym momencie nucony przez jedną z postaci. Kreska z kolei to kwestia dosyć kontrowersyjna – jednym się spodoba, innym nie. Osobiście mam mieszane uczucia, choć sam design postaci jest w większości przypadków co najmniej trafiony (mamy i trochę smaczków – zarost Jonah Jamesona układa się w wykrzyknik, co oddaje jego postać doskonale). Animacja z kolei powinna jest niezwykle płynna i wyjątkowo miła dla oka – sceny akcji biją na głowę większość sekwencji z serialu z lat 90. Są one doskonale wyreżyserowane i nie nudzą nawet takiego zgrzybiałego pryka jak ja, więc złakniona bezkrwawej przemocy dzieciarnia powinna być zachwycona. Jeden z odcinków to de facto bardzo długa gra w berka między kilkoma stronami konfliktu – mógł to być zapychacz, ale nie – takie właśnie momenty stanowią sól i tak już po mistrzowsku doprawionego serialu. Jasne, czasami demolka jest nieco przegięta (patrz drugi odcinek z Venomem), ale cóż, to tylko kreskówka o superbohaterach, spodziewanie się przesadnego realizmu byłoby naiwnością. W każdym razie proporcje między fabułą a akcją wyważono niemal idealnie, co stanowi nie lada wyczyn.
I wszystko byłoby pięknie, gdyby nie dwie rzeczy. Po pierwsze, wspomniany brak polskiej wersji – znających angielski odsyłam na Youtube, gdzie mogą się nacieszyć wszystkimi odcinkami. To jednak pikuś wobec drugiego problemu – serial doczekał się ledwie dwóch sezonów! Powiem krótko – żenada. Poszło, jakżeby inaczej, o kwestie licencyjne. Ostatni, 26. odcinek skończył się fantastycznie, nie wspominając o tym, że w tle przemknęli już przyszli Scorpion i Carnage (!), a w tym serialu żadne z takich nawiązań nie pozostawało niewykorzystane zbyt długo. Aż boli, że nie poznamy dalszych losów tej inkarnacji Pajączka. „Spektakularny” był bowiem jednym z najlepszych projektów ze Spider-Manem w roli głównej, a kto wie, może i gdyby pociągnięto go dalej stałby się numerem jeden. Niestety, można tylko zagryźć zęby i mieć nadzieję, że nadchodzący niebawem nowy serial animowany, tym razem z „Ultimate” w tytule, okaże się przynajmniej strawnym zamiennikiem. Jakby nie było, „The Spectacular Spider-Man” stał się kolejnym świetnym serialem, który zarżnięto w najmniej odpowiednim momencie. Który to już raz?
WERDYKT: ŚWIETNY (8)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Naprawdę chcesz dodać komentarz? To zbyt miłe żeby było prawdziwe...