poniedziałek, 2 kwietnia 2012

SILENT HILL 3 - RECENZJA


Po licznych opóźnieniach światło dzienne ujrzała wreszcie sajlenthilowa kolekcja HD, w skład której wchodzi druga i trzecia część cyklu. Cena jest trochę niesmaczna jak na zaledwie dwie gry w podbitej rozdzielczości, bez żadnych dodatków... ale to już temat na oddzielne rozważania. O perypetiach Jamesa Sunderlanda pisałem jakiś czas temu; dziś weźmiemy na tapetę losy 17-letniej Heather, która odkrywa, że zasypianie w jadłodajni w centrum handlowym to nie najlepszy pomysł... Opinie na temat „trójki” są mocno podzielone – dla jednych to ostatnia „wielka” część cyklu, dla innych – pierwsza ze słabszych... Co na to Pan Zrzęda?

Jak to w takich sytuacjach zwykle bywa, prawda leży gdzieś pośrodku. Jeśli chodzi o fabułę, poczyniono ogromny krok w tył. I nawet pal licho porzucenie ciężkiej psychologii z części drugiej i powrót do mrocznych sekt z „jedynki” - problem polega na tym, że tym razem coś zwyczajnie nie wypaliło. Dość powiedzieć, że połowa gry dzieje się... praktycznie bez fabuły. Nasza bohaterka próbuje wrócić do domu z centrum handlowego, co, jak możemy się spodziewać, okazuje się istną drogą przez piekło. Po drodze spotyka się raz czy dwa z każdą z pozostałych trzech postaci istotnych fabularnie, chwilę z nimi gada... i tyle. Potem następuje nagły i niespodziewany zwrot akcji i historia rusza z kopyta, już do końca gry nie zwalniając. Wyważono to bardzo dziwnie, a do tego opowieść należy do najsłabszych z całej serii. Pocieszę, nie jest tragicznie, a i nadal znajdziemy tu całkiem sporo świetnych momentów. Widać jednak, że na fabułę do tej części jakby nie do końca był pomysł.

Poza tym okrutnie zawodzą postaci, a zarazem dialogi i voice acting. To nie tak, że reszta cyklu ma się pod tym względem specjalnie czym chwalić – po prostu tym razem trafiamy na zdecydowanie zbyt wiele przypadków, w których drętwota i kiczowatość zabijają atmosferę. W dodatku na cztery główne postaci trzy to mniejsze lub większe nieporozumienia. Najlepiej z całej ekipy wypada Vincent, dziwaczny, nieco zniewieściały typulo, który rzecz jasna wie więcej, niż da się z niego wyciągnąć – w ostatecznym rozrachunku to jedna z ciekawszych osobowości całej serii. Heather to z kolei bodaj najbardziej irytujący ze wszystkich sajlentowych protagonistów (a konkurencję ma nie lada), ale przy odrobinie dobrej woli da się z nią nawiązać jakąś nić sympatii. Szkoda, że pozostała para to po prostu lekko zmienione wersje postaci z pierwszej części. Douglas, prywatny detektyw (tak bardzo noirowy, że aż dziw, że w scenach z nim obraz nie zmienia się na czarno-biały) to tutejszy odpowiednik Cybil – wmieszany w całą aferę przypadkiem i niemogący znaleźć wyjścia. Dałoby się go polubić, ale straszną fuszerę odwalił aktor podkładający mu głos, który brzmi... źle, po prostu. Claudia z kolei to Dahlia na sterydach – jest dziesięć razy czerstwiejsza i dziesięć razy bardziej wkurzająca (losowy brytyjski akcent niewątpliwie pomaga w obu przypadkach), a do tego, niestety, w przeciwieństwie do poprzedniczki od samego początku jednoznacznie daje do zrozumienia, że to ona tu rozdaje karty. Zastanawiam się, jak na odbiór całości wpływa nowy dubbing, nagrany do kolekcji HD – może w tym wydaniu całość przedstawia się nieco bardziej strawnie.

W rzeczy samej.
Przy całym tym narzekaniu warto jednak pamiętać, że najważniejszy w Sajlentach zawsze był klimat – przerażający i chory, w SH1, duszny i przygniatający w SH2. „Trójka”, jak można się spodziewać, wybiera opcję pierwszą...i wychodzi na tym bardzo dobrze. Zacznijmy może od tego, że pod względem grafiki gra zachowała się najlepiej spośród wszystkich części, jakie wyszły na poprzednią generację konsol: potwory to jak zwykle pełna gama groteski i obrzydliwości, modele postaci są ładne i szczegółowe, a i Heather biega jakby mniej koślawo niż jej poprzednicy. Najlepiej jednak wypadają elementy straszące. Można odnieść wrażenie, że to na nie zużyto większą część weny, jaka służyła autorom gry poczas produkcji. Z oczywistych przyczyn nie zdradzę o co chodzi, ale lustra, wanny, karuzele i manekiny to tylko część rzeczy, które zapewnią sporo atrakcji fanom horrorów.

Mam za to mieszane odczucia co do designu samych lokacji. Kopiuj-wklej sporego terenu z SH2 to jedno, nadmierne skomplikowanie to drugie. Gra zaczyna się właśnie dwoma takimi molochami – centrum handlowym, a następnie stacją metra. Niebo zakupoholika jednocześnie odstrasza rozmiarami i irytuje maltretowaną do granic absurdów sajlentową zasadą „zamek jest zepsuty – drzwi są tylko dekoracją”. W metrze zaś łatwo się pogubić, a i włóczy się przez nie zdecydowanie za długo. Na szczęście później jest tylko lepiej i lepiej.

No i zostaje już tylko jedno pytanie – jak w to się gra? Hm. Pod względem mechaniki nadal mamy do czynienia z lekko usprawnionym systemem znanym doskonale z poprzedników. Zawsze daleko mu było do doskonałości, a i w okolicach premiery przygód Heather stawało się jasne, że nieco się on starzeje – co doprowadziło do małej rewolucji przy kolejnej odsłonie, która uczyniła ją zupełnie niegrywalną... Ale wracając do „trójki” - od początku da się odczuć, że to zdecydowanie najtrudniejsza gra w serii. Zagadki na najwyższym poziomie trudności potrafią odpłynąć w kosmos (już pierwsza wymaga nadprzeciętnego zaznajomienia z dziełami Szekspira!), a i tak największy skok dokonał się na poziomie eksterminacji „ludności”. „Dwójka” to prawdziwy spacerek, który można przejść zabijając bronią palną niemal wszystko co się rusza, a i tak po ostatnim starciu będziemy mieli amunicji na pęczki. Jakie było więc moje zdziwienie, gdy podczas pierwszego kontaktu z SH3 musiałem walczyć z pierwszym bossem stalową rurą, bo wszystkie naboje zmarnowałem na potwory! Tutejsze bydlaki są silne, twarde i niezwykle liczne – o ile nie musimy przejść przez wąski korytarz zdecydowanie najlepiej unikać starć. Jeśli w poprzednich częściach możliwość bezkarnej zabawy w Rambo ujmowała Wam nieco z atmosfery, tak tutejsza potrzeba oszczędzania amunicji i faktycznej walki o przeżycie powinna Was usatysfakcjonować. Mechanika nie zakonserwowała się równie dobrze jak szata graficzna, ale całość da się zdzierżyć.

Ciężka sprawa ten Silent Hill 3. Gra się w niego (przynajmniej od pewnego momentu) dużo przyjemniej niż w poprzednie części, ale nie dorasta im on do pięt pod względem fabuły. Godna podziwu pomysłowość twórców kończy się, gdy przychodzi do zakończeń (tylko trzy, w dodatku dalekie od rewelacyjnych). I tak dalej, i tak dalej... Przy wszystkich swoich wadach „trójka” to najładniejszy i najbardziej grywalny Silent Hill, ale jednocześnie jeden z najpłytszych tytułów w serii - i to chyba wystarczy w kwestii podsumowania. Co ciekawe, odwrotne proporcje zaobserwujemy przy części czwartej...

WERDYKT: BARDZO DOBRY (7)

1 komentarz:

Naprawdę chcesz dodać komentarz? To zbyt miłe żeby było prawdziwe...