Po licznych opóźnieniach światło
dzienne ujrzała wreszcie sajlenthilowa kolekcja HD, w skład której
wchodzi druga i trzecia część cyklu. Cena jest trochę niesmaczna
jak na zaledwie dwie gry w podbitej rozdzielczości, bez żadnych
dodatków... ale to już temat na oddzielne rozważania. O
perypetiach Jamesa Sunderlanda pisałem jakiś czas temu;
dziś weźmiemy na tapetę losy 17-letniej Heather, która odkrywa,
że zasypianie w jadłodajni w centrum handlowym to nie najlepszy
pomysł... Opinie na temat „trójki” są mocno podzielone – dla
jednych to ostatnia „wielka” część cyklu, dla innych –
pierwsza ze słabszych... Co na to Pan Zrzęda?
Jak
to w takich sytuacjach zwykle bywa, prawda leży gdzieś pośrodku.
Jeśli chodzi o fabułę, poczyniono ogromny krok w tył. I nawet pal
licho porzucenie ciężkiej psychologii z części drugiej i powrót
do mrocznych sekt z „jedynki” - problem polega na tym, że tym
razem coś zwyczajnie nie wypaliło. Dość powiedzieć, że połowa
gry dzieje się... praktycznie bez fabuły. Nasza bohaterka próbuje
wrócić do domu z centrum handlowego, co, jak możemy się
spodziewać, okazuje się istną drogą przez piekło. Po drodze
spotyka się raz czy dwa z każdą z pozostałych trzech postaci
istotnych fabularnie, chwilę z nimi gada... i tyle. Potem następuje
nagły i niespodziewany zwrot akcji i historia rusza z kopyta, już
do końca gry nie zwalniając. Wyważono to bardzo dziwnie, a do tego
opowieść należy do najsłabszych z całej serii. Pocieszę, nie
jest tragicznie, a i nadal znajdziemy tu całkiem sporo świetnych
momentów. Widać jednak, że na fabułę do tej części jakby nie
do końca był pomysł.
Poza
tym okrutnie zawodzą postaci, a zarazem dialogi i voice acting. To
nie tak, że reszta cyklu ma się pod tym względem specjalnie czym
chwalić – po prostu tym razem trafiamy na zdecydowanie zbyt wiele
przypadków, w których drętwota i kiczowatość zabijają
atmosferę. W dodatku na cztery główne postaci trzy to mniejsze lub
większe nieporozumienia. Najlepiej z całej ekipy wypada Vincent,
dziwaczny, nieco zniewieściały typulo, który rzecz jasna wie
więcej, niż da się z niego wyciągnąć – w ostatecznym
rozrachunku to jedna z ciekawszych osobowości całej serii. Heather
to z kolei bodaj najbardziej irytujący ze wszystkich sajlentowych
protagonistów (a konkurencję ma nie lada), ale przy odrobinie dobrej woli da się z nią nawiązać jakąś nić sympatii.
Szkoda, że pozostała para to po prostu lekko zmienione wersje
postaci z pierwszej części. Douglas, prywatny detektyw (tak bardzo
noirowy, że aż dziw, że w scenach z nim obraz nie zmienia się na
czarno-biały) to tutejszy odpowiednik Cybil – wmieszany w całą
aferę przypadkiem i niemogący znaleźć wyjścia. Dałoby się go
polubić, ale straszną fuszerę odwalił aktor podkładający mu
głos, który brzmi... źle, po prostu. Claudia z kolei to Dahlia na
sterydach – jest dziesięć razy czerstwiejsza i dziesięć razy
bardziej wkurzająca (losowy brytyjski akcent niewątpliwie pomaga w
obu przypadkach), a do tego, niestety, w przeciwieństwie do
poprzedniczki od samego początku jednoznacznie daje do zrozumienia,
że to ona tu rozdaje karty. Zastanawiam się, jak na odbiór całości
wpływa nowy dubbing, nagrany do kolekcji HD – może w tym wydaniu
całość przedstawia się nieco bardziej strawnie.
W rzeczy samej. |
Przy
całym tym narzekaniu warto jednak pamiętać, że najważniejszy w
Sajlentach zawsze był klimat – przerażający i chory, w SH1,
duszny i przygniatający w SH2. „Trójka”, jak można się
spodziewać, wybiera opcję pierwszą...i wychodzi na tym bardzo
dobrze. Zacznijmy może od tego, że pod względem grafiki gra
zachowała się najlepiej spośród wszystkich części, jakie wyszły
na poprzednią generację konsol: potwory to jak zwykle pełna gama
groteski i obrzydliwości, modele postaci są ładne i szczegółowe,
a i Heather biega jakby mniej koślawo niż jej poprzednicy.
Najlepiej jednak wypadają elementy straszące. Można odnieść
wrażenie, że to na nie zużyto większą część weny, jaka
służyła autorom gry poczas produkcji. Z oczywistych przyczyn nie
zdradzę o co chodzi, ale lustra, wanny, karuzele i manekiny to tylko
część rzeczy, które zapewnią sporo atrakcji fanom horrorów.
Mam
za to mieszane odczucia co do designu samych lokacji. Kopiuj-wklej sporego terenu z SH2 to
jedno, nadmierne skomplikowanie to drugie. Gra zaczyna się właśnie
dwoma takimi molochami – centrum handlowym, a następnie stacją
metra. Niebo zakupoholika jednocześnie odstrasza rozmiarami i
irytuje maltretowaną do granic absurdów sajlentową zasadą „zamek
jest zepsuty – drzwi są tylko dekoracją”. W metrze zaś łatwo
się pogubić, a i włóczy się przez nie zdecydowanie za długo. Na
szczęście później jest tylko lepiej i lepiej.
No i
zostaje już tylko jedno pytanie – jak w to się gra? Hm. Pod
względem mechaniki nadal mamy do czynienia z lekko usprawnionym
systemem znanym doskonale z poprzedników. Zawsze daleko mu było do
doskonałości, a i w okolicach premiery przygód Heather stawało
się jasne, że nieco się on starzeje – co doprowadziło do małej
rewolucji przy kolejnej odsłonie, która uczyniła ją zupełnie
niegrywalną... Ale wracając do „trójki” - od początku da się
odczuć, że to zdecydowanie najtrudniejsza gra w serii. Zagadki na
najwyższym poziomie trudności potrafią odpłynąć w kosmos (już
pierwsza wymaga nadprzeciętnego zaznajomienia z dziełami
Szekspira!), a i tak największy skok dokonał się na poziomie
eksterminacji „ludności”. „Dwójka” to prawdziwy spacerek,
który można przejść zabijając bronią palną niemal wszystko co
się rusza, a i tak po ostatnim starciu będziemy mieli amunicji na
pęczki. Jakie było więc moje zdziwienie, gdy podczas pierwszego
kontaktu z SH3 musiałem walczyć z pierwszym bossem stalową rurą,
bo wszystkie naboje zmarnowałem na potwory! Tutejsze bydlaki są
silne, twarde i niezwykle liczne – o ile nie musimy przejść przez
wąski korytarz zdecydowanie najlepiej unikać starć. Jeśli w
poprzednich częściach możliwość bezkarnej zabawy w Rambo
ujmowała Wam nieco z atmosfery, tak tutejsza potrzeba oszczędzania
amunicji i faktycznej walki o przeżycie powinna Was
usatysfakcjonować. Mechanika nie zakonserwowała się równie dobrze
jak szata graficzna, ale całość da się zdzierżyć.
Ciężka
sprawa ten Silent Hill 3. Gra się w niego (przynajmniej od pewnego
momentu) dużo przyjemniej niż w poprzednie części, ale nie
dorasta im on do pięt pod względem fabuły. Godna podziwu
pomysłowość twórców kończy się, gdy przychodzi do zakończeń
(tylko trzy, w dodatku dalekie od rewelacyjnych). I tak dalej, i tak dalej... Przy wszystkich
swoich wadach „trójka” to najładniejszy i najbardziej grywalny
Silent Hill, ale jednocześnie jeden z najpłytszych tytułów w
serii - i to chyba wystarczy w kwestii podsumowania. Co ciekawe, odwrotne proporcje zaobserwujemy przy części
czwartej...
WERDYKT:
BARDZO DOBRY (7)
Pozdrawiam :D
OdpowiedzUsuń