Tak się złożyło, że rano i później
jeszcze raz popołudniem szedłem Krakowskim Przedmieściem. Rosjan
było dużo, za drugim razem jeszcze więcej. To w sumie śmieszne –
machanie flagami greckimi, czeskimi czy jakimikolwiek innymi w
centrum Warszawy nie wzbudziłoby niczyich wątpliwości ani skarg,
ale już barwy rosyjskie najzwyczajniej w świecie miały prawo się
źle kojarzyć – i w istocie tak było. Większość Rosjan nie
wyglądała na bojowo nastawionych, ale nosząc ogromne flagi, a
czasem nawet koszulkę z dumnym napisem CCCP wprost prosili się o
guza, prowokując niemiłosiernie podskórnie raczej niechętnych im
Polaków. Jakby tego było mało, nagłośniony kretyńsko przez
media przemarsz kibiców rosyjskich na stadion zwiastował absolutnie
nieuchronną katastrofę – można było się co najwyżej
zastanawiać nad jej rozmiarami.
No i co? I poszło. Jedna banda debili,
druga banda debili, i już możemy się pożegnać z dobrą prasą
dotyczącą polskiego turnieju. Wszedłem przed chwilą na strony
kilku dzienników brytyjskich, francuskich i niemieckich - tylko na
paru z nich informacja o meczu znajduje się na stronie głównej
wyżej niż relacja z bójek pseudokibicowskich. Krew człowieka
zalewa. Kretyni nasi i przyjezdni sprawiają, że u nas sport dalej
będzie kojarzyć się z burdami i chamstwem, a za granicą Polskę
wszyscy zjadą równo – i na nic nawet najpiękniejsze stadiony.
Ogólnie zresztą losowanie grup było
dla naszego kraju okrutnie pechowe. Dosłownie z każdego kraju
biorącego udział w mistrzostwach bliżej jest do Polski niż na
Ukrainę – poza Rosją. Kto trafia do „naszej” grupy? Rosja, a
jakże. A najgorsze w tym wszystkim jest to, że stadiony ukraińskie
straszą pustymi miejscami, podczas gdy nasze są na każdym meczu
dosłownie wypchane do ostatniego miejsca. Nie muszę przyglądać
się trybunom, by to dostrzec – próbowałem kupić bilety na
dosłownie jakikolwiek mecz w Warszawie poprzez oficjalny portal
oferujący odsprzedaż wejściówek. Dający się tam zaobserwować
schemat był prosty – jakikolwiek bilet na mecz w Polsce rozchodził
się w pół minuty (najtańsze i wszystkie na mecze gospodarzy),
dwie minuty (druga kategoria cenowa) lub pięć (najdroższe). Nawet
mecze z pozoru najbardziej ogórkowe, jak Irlandia-Chorwacja czy
Rosja-Grecja, wyprzedawały się raz dwa.
Co z meczami ukraińskimi, zapytacie?
Otóż odświeżając w nadziei stronę portalu ciągle trzeba było
wyławiać z ich tłumu jakiekolwiek spotkania polskie. Warto w tym
miejscu zaznaczyć, że za wschodnią granicą grają praktycznie
wszystkie drużyny uznawane przed turniejem za faworytów,
naszpikowane gwiazdami, za zobaczenie których przeciętny kibic
byłby z pewnością bardziej skłonny zapłacić niegroszowe
pieniądze niż za piłkarzy irlandzkich czy greckich, niczego im
oczywiście nie ujmując. Ależ irytacja narastała w człowieku, jak
przez dwie godziny tkwił jak kołek przed ekranem, nie mogąc kupić
absolutnie NIC, a gdzieś u góry listy niewzruszenie i do samego
końca sprzedaży tkwiły bilety na WSZYSTKIE kategorie na
Francja-Anglia. Nawet na mecze samej Ukrainy nie było większego
przepychania się!
Czemu teraz o tym piszę? Są trzy
powody. Po pierwsze, nie chcę się dalej na próżno rozpisywać o
tym bydle robiącym trzodę i psującym zabawę normalnym kibicom –
im więcej poświęci się im uwagi, tym chętniej będą ją na
siebie zwracać. Po drugie, chcę przez to pokazać, że w Polsce po
prostu istnieje wielki głód futbolu. Mamy ludzi, którzy chcą
uczestniczyć bezpośrednio w piłkarskim święcie, poprzez obecność
nawet na choćby i teoretycznie najmniej atrakcyjnym spotkaniu ze
wszystkich. I co z tego? Nawet jeśli reszta Europy to zauważy, to
dobry obraz przysłonią twarde dowody na to, że jesteśmy dzikim
krajem zamieszkałym przez chamidła tłukące się z takimi samymi
chamidłami z jeszcze dzikszego kraju.
Trzeci powód jest taki, że te
wszystkie godziny zmarnowane na polowaniu zaowocowały tym, że w
sobotę zamiast dopingować Polaków będę śledził zza jednej z
bramek mecz Rosji z Grecją. I trochę nie wiem, czego się tam
spodziewać. W zasadzie nie powinienem się specjalnie bać, bo
zapewne najwięcej na trybunach będzie rodaków – pocieszyła mnie
statystyka mówiąca, że we Wrocławiu na starciu Rosjan z Czechami
obecnych było odpowiednio 7 i 10 tysięcy kibiców obu drużyn, więc
większość pozostałych stanowili pewnie „nasi”.
Ciekawe, czy znowu będą oni jak jeden
mąż patriotycznie gwizdać podczas odgrywania hymnu rosyjskiego.
Boisz się Rosjan i Polaków? Udawaj Greka! (Ba-dum-tsss!)
OdpowiedzUsuń