wtorek, 2 sierpnia 2011

OPONA – recenzja

Niektóre filmy są po prostu dziwne. Z założenia. Bawią się narracją, kombinują z formą, dekonstruują i robią widzowi papkę z mózgu. Niestety, o ile „normalnym” filmom grozi co najwyżej bycie słabym, a w najgorszym przypadku fatalnym, obrazy „alternatywne” mogą skończyć jako niezrozumiała, kretyńska i irytująca papka. Z „Oponą” może aż tak źle nie jest, ale twórcy chyba za bardzo chcą nam pokazać, jakie mają niesamowicie mądre pomysły. W efekcie dostajemy film okrutnie przekombinowany.
Przyznam, że nie spodziewałem się tego. Całość trwa poniżej półtorej godziny, a fabuła obraca się wokół opony o wdzięcznym imieniu Robert, która zyskuje psychokinetyczne moce i zaczyna zabijać. Czemu tak? Bez powodu, o czym raczy nas we wstępie poinformować pewien policjant, który to również dla hecy przed swoją przemową wysiada z bagażnika samochodu; ów pan zresztą przez resztę filmu będzie burzył czwartą ścianę kiedy tylko będzie miał na to ochotę. Żeby było weselej, okazuje się, że mówi on nie tylko do widza przed ekranem, ale także grupy zgromadzonych z nim na pustyni ludzi. Ci od teraz będą komentować film o oponie, który oglądają przez lornetki. Gdy w końcu robią się głodni, producenci dostarczają im zatrute jedzenie, wybijające wszystkich widzów poza jednym, zgryźliwym mężczyzną na wózku inwalidzkim. Wspomniany policjant, na wieść o tym, że film nadal ktoś ogląda, postanawia toczyć akcję dalej, choć właśnie spędził sporo czasu na tłumaczeniu innym bohaterom, że nic wokół nich nie dzieje się naprawdę.

To jakieś pierwsze pół godziny, a dalej jest tylko bardziej bełkotliwie. Cały pomysł z widzami jest niestety nietrafiony i zwyczajnie nudny, a historia opony traci pazur po kilku minutach, po czym zaczyna – nomen omen – zataczać koła. To wszystko sprawia, że dziełko, choć bardzo krótkie, zaczyna się niemiłosiernie dłużyć. Jasne, czasem uśmiechniemy się pod nosem, ale nuda nie odpuszcza już do końca seansu. Najlepszy w „Oponie” jest wspomniany już wstęp i wcale zabawne zakończenie, ale to drugie nie powala na tyle, żeby w ostatecznym rozrachunku przysłonić najcięższy grzech całej reszty – nudę.

Poczynania opony są nudne. To, co robią inni bohaterowie historii – nudne. Widzowie – nudni. Dialogi? Czasem coś błyśnie, ale w większości większość jest zwyczajnie nudna. Zabawy z czwartą ścianą – nuda. Komiksowa przemoc – ziew. Do kotła wrzucono za dużo składników, które same w sobie nie były specjalnie smaczne, jako całość tworząc już zupełnie niestrawną paciaję z kilkoma przebłyskami tonącymi w morzu – proszę mi wybaczyć powtarzanie się – nudy. Co komu z ambicji reżysera, jeśli w ich wyniku powstaje coś tak nieinteresującego?

Naprawdę szkoda mi tego filmu, bo liczyłem na dobrą parodię złych filmów. No i fakt, „Opona” ma niezły klimat klasy B, a i doceniam samą próbę postmodernistycznej zabawy formą, ale to na dobrą sprawę jedyne, co mogę w nim pochwalić. Można obejrzeć co najwyżej w przypadku zmęczenia hollywoodzkimi produkcjami – może czysty absurd spodoba się Wam bardziej niż mi, no perypetie Roberta i reszty nie trwają długo. Lepiej jednak nie robić sobie przed filmem większych nadziei. To jeden z tych projektów, bo obejrzeniu którego czuje się wyraźnie, że można go było zrealizować lepiej.

WERDYKT: KIEPSKI (4/10)

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Naprawdę chcesz dodać komentarz? To zbyt miłe żeby było prawdziwe...