środa, 13 czerwca 2012

DZIENNIK NA EURO PISANY: ODCINEK III

Aaaach, Polska-Rosja. Wszystko poszło zgodnie z przewidywaniami. Nie mówię tu oczywiście o samym meczu – tu było równie ciekawie jak z Grecją, i znów padł pozostawiający pewien niedosyt remis. Co ważniejsze, sytuacja w grupie jest arcyciekawa – kto wygra swój ostatni mecz wychodzi z grupy bez oglądania się na innych... Ale co z tego. Wszystko to zgodnie z oczekiwaniami przesłoniło to, co działo się w Warszawie przed, w trakcie i po wieczornym meczu.

Tak się złożyło, że rano i później jeszcze raz popołudniem szedłem Krakowskim Przedmieściem. Rosjan było dużo, za drugim razem jeszcze więcej. To w sumie śmieszne – machanie flagami greckimi, czeskimi czy jakimikolwiek innymi w centrum Warszawy nie wzbudziłoby niczyich wątpliwości ani skarg, ale już barwy rosyjskie najzwyczajniej w świecie miały prawo się źle kojarzyć – i w istocie tak było. Większość Rosjan nie wyglądała na bojowo nastawionych, ale nosząc ogromne flagi, a czasem nawet koszulkę z dumnym napisem CCCP wprost prosili się o guza, prowokując niemiłosiernie podskórnie raczej niechętnych im Polaków. Jakby tego było mało, nagłośniony kretyńsko przez media przemarsz kibiców rosyjskich na stadion zwiastował absolutnie nieuchronną katastrofę – można było się co najwyżej zastanawiać nad jej rozmiarami.

No i co? I poszło. Jedna banda debili, druga banda debili, i już możemy się pożegnać z dobrą prasą dotyczącą polskiego turnieju. Wszedłem przed chwilą na strony kilku dzienników brytyjskich, francuskich i niemieckich - tylko na paru z nich informacja o meczu znajduje się na stronie głównej wyżej niż relacja z bójek pseudokibicowskich. Krew człowieka zalewa. Kretyni nasi i przyjezdni sprawiają, że u nas sport dalej będzie kojarzyć się z burdami i chamstwem, a za granicą Polskę wszyscy zjadą równo – i na nic nawet najpiękniejsze stadiony.

Ogólnie zresztą losowanie grup było dla naszego kraju okrutnie pechowe. Dosłownie z każdego kraju biorącego udział w mistrzostwach bliżej jest do Polski niż na Ukrainę – poza Rosją. Kto trafia do „naszej” grupy? Rosja, a jakże. A najgorsze w tym wszystkim jest to, że stadiony ukraińskie straszą pustymi miejscami, podczas gdy nasze są na każdym meczu dosłownie wypchane do ostatniego miejsca. Nie muszę przyglądać się trybunom, by to dostrzec – próbowałem kupić bilety na dosłownie jakikolwiek mecz w Warszawie poprzez oficjalny portal oferujący odsprzedaż wejściówek. Dający się tam zaobserwować schemat był prosty – jakikolwiek bilet na mecz w Polsce rozchodził się w pół minuty (najtańsze i wszystkie na mecze gospodarzy), dwie minuty (druga kategoria cenowa) lub pięć (najdroższe). Nawet mecze z pozoru najbardziej ogórkowe, jak Irlandia-Chorwacja czy Rosja-Grecja, wyprzedawały się raz dwa.

Co z meczami ukraińskimi, zapytacie? Otóż odświeżając w nadziei stronę portalu ciągle trzeba było wyławiać z ich tłumu jakiekolwiek spotkania polskie. Warto w tym miejscu zaznaczyć, że za wschodnią granicą grają praktycznie wszystkie drużyny uznawane przed turniejem za faworytów, naszpikowane gwiazdami, za zobaczenie których przeciętny kibic byłby z pewnością bardziej skłonny zapłacić niegroszowe pieniądze niż za piłkarzy irlandzkich czy greckich, niczego im oczywiście nie ujmując. Ależ irytacja narastała w człowieku, jak przez dwie godziny tkwił jak kołek przed ekranem, nie mogąc kupić absolutnie NIC, a gdzieś u góry listy niewzruszenie i do samego końca sprzedaży tkwiły bilety na WSZYSTKIE kategorie na Francja-Anglia. Nawet na mecze samej Ukrainy nie było większego przepychania się!

Czemu teraz o tym piszę? Są trzy powody. Po pierwsze, nie chcę się dalej na próżno rozpisywać o tym bydle robiącym trzodę i psującym zabawę normalnym kibicom – im więcej poświęci się im uwagi, tym chętniej będą ją na siebie zwracać. Po drugie, chcę przez to pokazać, że w Polsce po prostu istnieje wielki głód futbolu. Mamy ludzi, którzy chcą uczestniczyć bezpośrednio w piłkarskim święcie, poprzez obecność nawet na choćby i teoretycznie najmniej atrakcyjnym spotkaniu ze wszystkich. I co z tego? Nawet jeśli reszta Europy to zauważy, to dobry obraz przysłonią twarde dowody na to, że jesteśmy dzikim krajem zamieszkałym przez chamidła tłukące się z takimi samymi chamidłami z jeszcze dzikszego kraju.

Trzeci powód jest taki, że te wszystkie godziny zmarnowane na polowaniu zaowocowały tym, że w sobotę zamiast dopingować Polaków będę śledził zza jednej z bramek mecz Rosji z Grecją. I trochę nie wiem, czego się tam spodziewać. W zasadzie nie powinienem się specjalnie bać, bo zapewne najwięcej na trybunach będzie rodaków – pocieszyła mnie statystyka mówiąca, że we Wrocławiu na starciu Rosjan z Czechami obecnych było odpowiednio 7 i 10 tysięcy kibiców obu drużyn, więc większość pozostałych stanowili pewnie „nasi”.

Ciekawe, czy znowu będą oni jak jeden mąż patriotycznie gwizdać podczas odgrywania hymnu rosyjskiego.

1 komentarz:

  1. Boisz się Rosjan i Polaków? Udawaj Greka! (Ba-dum-tsss!)

    OdpowiedzUsuń

Naprawdę chcesz dodać komentarz? To zbyt miłe żeby było prawdziwe...